Oskarżenie - Remigiusz Mróz

Wydawnictwo Czwarta Strona, Rok wydania: 2017, Liczba stron: 564


"Piekło w Boskiej komedii ma dziewięć kręgów, ludzka natura z pewnością więcej. I w każdym panuje jeszcze większy mrok niż u Dantego na samym dnie"

Adwokat Joanna Chyłka otrzymuje list od żony mężczyzny skazanego za brutalne zabójstwo czterech osób. Kobieta twierdzi, że w sprawie pojawiły się nowe dowody, podważające winę jej męża. Początkowo Joanna nie jest zainteresowana obroną słynnego Tatuażysty spod Warszawy, jednakże kiedy jej rozmówczyni niespodziewanie zostaje znaleziona martwa w swoim mieszkaniu, a materiał DNA jednej z ofiar skazańca pojawia się w innym miejscu przestępstwa, Chyłka postanawia podjąć się jego obrony, tym bardziej, że sprawa w niewyjaśniony sposób łączy się z osobą Kordiana Oryńskiego.

Po przyzwoitej "Kasacji", dobrym "Zaginięciu", świetnej "Rewizji", rozczarowującym "Immunitecie" i tragicznej "Inwigilacji" nadszedł czas na "Oskarżenie" - najnowszą powieść bestsellerowej serii o prawnikach, Joannie Chyłce i Kordianie Oryńskim. Już na wstępie zastrzegam, że nie jestem wielką fanką tego cyklu, a nazwisko Mróz nie wywołuje we mnie tylu emocji, co w większości czytelników. Nie lubię jednak rozpoczynać jakiejś historii po to, by przerwać w połowie i nie poznać jej zakończenia, dlatego wytrwale sięgam po kolejne tomy przygód Chyłki i Zordona. Wciąż rosnąca fala popularności książek Mroza utwierdza mnie jednak w przekonaniu, że losy tych dwojga to prawdziwe never ending story...

Natknęłam się wśród wielu blogerów na opinię, że fabuła powieści jest zbyt skomplikowana; można się w niej pogubić. W moim przypadku pojawił się inny problem. O ile potrafiłam zebrać wszystkie fakty i je chronologicznie uszeregować, o tyle za nic nie miało to sensu. Próbując ułożyć elementy układanki w jedną logiczną całość, wciąż bez odpowiedzi pozostawały najważniejsze pytania: kto w istocie odpowiada za śmierć czterech osób i jaki miał motyw oraz jaki udział w całej sprawie ma Kordian Oryński? I nagle BUM! - autor zaserwował nieprzewidywalne rozwiązanie - za bardzo nieprzewidywalne. Osobiście poczułam się oszukana, ponieważ nie dano mi szansy na dojście po nitce do kłębka. Na ostatnich kartach powieści ni stąd ni zowąd pojawiło się mnóstwo nowych, nieznanych wcześniej czytelnikowi, faktów. Choć przy ich pomocy Mróz logicznie wyjaśnił wszystkie elementy intrygi, ich wcześniejsza znajomość pozwoliłaby czytelnikowi na snucie własnych domysłów i samodzielne wyciąganie wniosków. Halo, halo! Czytelnik lubi używać szarych komórek! 

Odniosłam wrażenie, że autor tak bardzo "popłynął" w snuciu kolejnych elementów fabuły powieści, że sam się w tym pogubił, a kiedy nadszedł czas na udzielenie odpowiedzi, nie wiedział, jak ułożyć wszystko w logiczną całość i poszedł po najmniejszej linii oporu. Nie ma dobrego kandydata na mordercę? Żaden problem - zaraz wymyślimy jakąś nową postać; brak motywu? No jak to? Przecież, kiedy nie wiadomo, o co chodzi, zazwyczaj chodzi o... dopowiedzcie sobie sami. Wielka szkoda, że finał powieści wypadł tak słabo, ponieważ po mocno rozczarowujących dwóch ostatnich tomach serii, ta część przeszła moje oczekiwania, a przedstawiona historia Tatuażysty, jak również wątek Zordona, bardzo mnie zainteresowała.

Dużym minusem historii opowiedzianej w omawianym tomie serii jest dla mnie również ponowne pojawienie się osoby Piotra Langera. Wprawdzie nie wyczytamy tego z opisu z okładki, ale myślę, że dla nikogo nie jest to duży spoiler. No bo który to już raz Mróz angażuje w fabułę młodego Langera i odgrzewa tego samego kotleta? Czyżbyśmy mieli do czynienia z brakiem pomysłu na głównego "złoczyńcę" w najnowszej sprawie, której podejmuje się Chyłka? 

A skoro już jesteśmy przy postaciach: nie przepadam za głównymi bohaterami serii. Zastanawiacie się, jak można nie zachwycać się Joanną Chyłką? Ano można. Nie lubię postaci jednowymiarowych i całkowicie odrealnionych. Dobrze skonstruowany pod względem psychologicznym bohater powinien według mnie ewoluować w toku fabuły. Wprawdzie najnowsze zdobycze techniki i naukowe osiągnięcia pokazują, do jak wielkich rzecz zdolny jest człowiek, to jednak każdy posiada swoją achillesową piętę i ulega słabościom. Chyłka jest dla mnie niczym robot - wciąż nosi tę samą maskę tzw. twardej baby i sypie z rękawa do znudzenia tymi samymi wulgarnymi tekstami. Nawet największe tragedie w jej życiu (a trzeba przyznać, że sporo tego było, a w "Oskarżeniu" Mróz zwiększa ciężar na jej barkach) nie sprawiły, że choć na moment zmiękła. Za brak szacunku, jakim darzy innych przedstawicieli prawniczych zawodów (adwokatów, prokuratorów), w rzeczywistości już dawno wyleciałaby z Palestry. Ale ok -  to tylko powieść; w ten, czy inny sposób trzeba dodać pikanterii. Zordon jest natomiast straszliwie nudny (choć kiedy myślę o tym bohaterze, pierwsze skojarzenie to "płaski"). Aż do "Oskarżenia" jego wątek kompletnie mnie nie interesował, choć mamy wiele wspólnego - oboje jesteśmy aplikantami adwokackimi. W zasadzie najbardziej lubię chyba Kormaka - typowy geek, komputerowiec. Niby nic nowego, a jednak jego postać najbardziej dorównuje rzeczywistości. 

Muszę jednak pochwalić Mroza za jedną, bardzo istotną z mojej perspektywy rzecz - niewielką ilość błędów i odstępstw od przepisów prawa, na które się powołuje. W poprzednich tomach serii było ich - o zgrozo! - znacznie więcej. Ich wyeliminowanie wprawdzie niczego by w fabule nie zmieniło (stąd też tym bardziej nie rozumiem tego "naginania rzeczywistości"), ale przynajmniej żaden czytelnik nie tkwiłby po lekturze książek w złudnym przekonaniu, że prokurator sporządza pozew zamiast aktu oskarżenia, oskarżonego przesłuchuje się przy barierce, kolejna rozprawa odbędzie się za tydzień, a praca w kancelarii adwokackiej przypomina tę rodem ze "Suits". 

Czy poleciłabym lekturę "Oskarżenia"? Osobom, które tak bardzo jak ja męczyły się przy czytaniu poprzednich tomów serii - zdecydowanie tak, bo w tej części Mróz mimo wszystko zalicza wzlot. Nie wiem jednak, jak dźwignie się po fiasku, jakim okazało się zakończenie książki. Myślę, że nie należy do wybitnych osiągnięć spłodzenie 10 pozycji w ciągu roku, ale napisanie (choćby i raz na kilka lat!) jednej, za to bardzo dobrze przygotowanej powieści (patrz: recenzja "Początku" Dana Browna). A może zamiast wymyślać w każdym kolejnym tomie cyklu coraz bardziej niestworzonych historii, warto byłoby pomyśleć nad naprawdę epickim zakończeniem serii? W końcu "Trzeba wiedzieć, kiedy ze sceny zejść -  niepokonanym" (Perfekt "Niepokonany").

Ocena: 5/10

Komentarze