Trylogia Manwhore - Katy Evans

Wydawnictwo Kobiece
1. Manwhore, Rok wydania: 2016, Liczba stron: 400
2. Manwhore + 1, Rok wydania: 2017, Liczba stron: 384
3. Ms. Manwhore, Rok wydania: 2017, Liczba stron: 179


"Nigdy nie ma dobrej pory na to, aby się zakochać. To jest jak upadek. Wystarczy jedna sekunda. I tylko trzeba się modlić, aby bez względu na to, gdzie upadniesz, nie być tam samą..."

Rachel Livingston to utalentowana dziennikarska podupadającego chicagowskiego magazynu "Edge". Artykuł o prywatnym życiu Malcolma Sainta - bogatego i wpływowego, posiadającego etykietkę "kobieciarza" biznesmana to dla gazety szansa na odbicie się od dna. Rachel nawet nie podejrzewa, że wpadnie przystojnemu milionerowi w oko, a powierzone jej służbowe zadanie przerodzi się w gorący romans.

Chwila, czy to Wam czegoś nie przypomina? Szara myszka spotyka najlepszą do wzięcia partię w mieście, a wszystko zaczyna się od niewinnego wywiadu. Milioner okazuje się zwyczajnym facetem z problemami, zakochuje się w dziewczynie i z kobieciarza zmienia w pantoflarza. Uprawiają dużo seksu i pławią się w luksusie. To już było, prawda? Z wielką przykrością stwierdzam, że Trylogia "Manwhore" przedstawia historię bardzo podobną do "Pięćdziesięciu twarzy Grey'a" i trudno mi uniknąć pewnych porównań. Ale po kolei...

Absolutnie niczym nie zaskoczyła mnie fabuła powieści. Określiłabym ją jako nudną i przewidywalną; na próżno szukać zwrotów akcji. O ile jeszcze w pierwszym tomie pojawił się wątek moralnego dylematu głównej bohaterki - lojalność wobec pracodawcy czy ukochanego mężczyzny - o tyle kolejne dwie części to już istna sielanka. Nieudolnie wypadła zresztą próba wprowadzenia czarnego charakteru - ojca tytułowego Manwhore'a. Nie dość, że nieco błahe okazały się motywy jego działań, to jeszcze nie narobił absolutnie żadnej szkody. Zresztą o jakiej szkodzie można mówić, kiedy Malcolm Saint od wszystkiego ma swoich ludzi, a problemy rozwiązuje jednym pstryknięciem. Krótko mówiąc, podobnie jak w "Grey'u..." - nieżyciowa historia Kopciuszka

Ponieważ zarówno tytuł każdej z części trylogii, jak i okładki, są bardzo sugestywne, nie trudno się domyślić, że średnio co 10-15 stron pomiędzy głównymi bohaterami dochodzi do zbliżeń. Całkowicie nietrafione byłoby jednak określenie, iż książka "kipi seksem". Opisy erotycznych scen mnie bowiem nie porwały, a to duży minus dla powieści erotycznej. Trzeba jednak przyznać, że autorka o całe 100 stron dłużej, aniżeli E.L. James, pozwoliła Rachel i Malcolmowi się ze sobą droczyć, zanim doszło między nimi do pierwszego zbliżenia. Napięcie nie sięgało jednakże zenitu. Pan Grey był dużo bardziej niegrzeczny...

Nie przypadła mi do gustu główna bohaterka - Rachel. Męczyła mnie swoimi wewnętrznymi przemyśleniami i rozterkami, choć doskonale znałam towarzyszące jej uczucia. Było tego po prostu za dużo. Dużo bardziej wolałabym "siedzieć w głowie" Sainta, który wprawdzie jakąś ogromną zagadką się nie okazał, ale przynajmniej był powściągliwy i nikomu się nie narzucał. 

Bardzo polubiłam natomiast najlepszą przyjaciółkę, a zarazem współlokatorkę głównej bohaterki - Ginę. Wielka szkoda, że autorka nie rozwinęła tego wątku, zwłaszcza w zakresie  jej relacji z Tahoe, tj. najlepszym kumplem Malcolma Sainta. W zasadzie wątek ten został urwany w momencie, w którym miedzy tym dwojgiem zaczęło iskrzyć. Evans tak bardzo skupiła się na opisywaniu sielanki Rachel i Malcolma, że zapomniała o pozostałych bohaterach. I tak oto czytelnik nie dowiedział się, czy złamane serce Giny posklejał inny mężczyzna, czy Wynn jednak zaszła w ciążę, a Rachel odniosła sukces w nowej pracy. Może kontynuacja? Cóż, dla mnie w świetle hapilly ever after Rachel i Malcolma zwyczajnie nie ma to sensu. Wystarczyłoby, aby  "Ms. Manwhore" nie została naprędce napisana na kolanie i miała o 100 stron więcej.

Trylogię "Manwhore" pożyczyłam od koleżanki tuż po egzaminie adwokackim. Po bitych trzech miesiącach ślęczenia z nosem w ustawach nie miałam ani siły, ani ochoty na wymagającą literaturę. Ta seria okazała się idealnym "odmóżdżaczem". Choć daleko jej do literackiego arcydzieła, przyjemnie było poznać Malcolma Sainta - mężczyznę idealnego - i pomarzyć o "zostaniu jego Rachel".
Ocena: 3

Komentarze